Półmaraton św. Mikołajów w Toruniu (05.12.2010)

Autor: Tomek
Zdjęcia zakupione na portalu: fotomaraton.pl
Strona organizatora -

5 grudnia z duszą na ramieniu pojawiłem się na starcie półmaratonu w Toruniu. Miał to być mój pierwszy start w zawodach biegowych. Cały Toruń opanowany był przez raczej wysportowanych ludzi w czerwonych strojach i czapkach św. Mikołaja - jak widać na zdjęciach, bardzo malowniczy widok. Na starcie pojawiło się prawie 1400 osób - chociaż na liscie startowej było ponad 2000 zawodników, część straciła zapał pewnie z powodu śniegu i mroźnej pogody. Jak się później okazało, zupełnie niesłusznie, bo na trasie było bardzo gorąco :-)



Formalności w biurze zawodów trwały dosłownie 5 minut, w pakiecie czapka i szalik, koszulka - także strój św. Mikołaja już mam, jakby co. Rzadko spotykam się z tak dobrze zorganizowanymi zawodami. Myślę, że organizatorzy praktycznie wszystkich maratonów mtb mogliby udać się na małe przeszkolenie do Torunia :-) Jedynym minusem było umieszczenie biura zawodów, startu i mety w trzech różnych miejscach - nie stanowiło to jednak wielkiego problemu.



Po zaparkowaniu samochodu na parkingu przy stadionie, gdzie była meta półmaratonu, przebrałem się i pobiegłem truchtem w ramach rozgrzewki na miejsce startu. Towarzyszył mi bardziej doświadczony kolega Janusz, podtrzymując mnie na duchu. Punktualnie o 11 wystartowaliśmy z toruńskiej starówki.



Kryzys miałem jeden, niestety już po 3km. Trochę za szybko wystartowałem, a po starcie był podbieg, wszyscy koło mnie biegli szybko to i ja z nimi. Nagle poczułem, że mam nogi z ołowiu, każdy kolejny krok był bardzo trudny. Myślałem już, że się poddam. Ale postanowiłem postąpić w myśl motta Lance'a Armstronga "Ból przemija, a skutki rezygnacji trwają" - truchtałem dalej bardzo powoli, patrząc jak wyprzedzają mnie setki biegaczy. Na szczęście wszystko przeszło mi koło 5. kilometra, a potem już było tylko lepiej i lepiej. Większość trasy biegła leśnymi duktami, więc trochę przeszkadzał śnieg - nie było bardzo ślisko, ale mniejsza przyczepność na pewno trochę wszystkich spowalniała. Wyścig robił trochę surreaslistyczne wrażenie, ponieważ - jak okiem siegnąć - i z przodu i z tyłu widać było dwie niekończące się kolumny biegnących w czerwonych strojach św. Mikołajów.



Czy bliżej mety, tym bardziej się rozkręcałem - na bufecie na 15km dodałem sobie animuszu żelkiem energetycznym Nutrend Enduro, zresztą po raz pierwszy w życiu popijając żel ciepłą herbatą. Koło 17km wypiłem jeszcze Gutar, wychodząc z założenia, że skoro mam go w kieszeni, to go wykorzystam, żeby się trochę orzeźwić. Końcówka była bardzo udana, wyprzedziłem na ostatnich kilometrach kilkadziesiąt osób, niektórzy tak osłabli pod koniec, że maszerowali zamiast biec.



Na metę dobiegłem bardzo szczęśliwy, że to już koniec, z czasem 1:55:55 - czyli poniżej założonych 2h (miejsce 564 open). Po zawodach grochówka, drożdżówka, napoje, piwo, chleb ze smalcem (z tych dwóch ostatnich już nie korzystałem). Byłem strasznie sponiewierany (prawie 2h wysiłku ze średnim tętnem 161), ale zadowolony z ukończonych pierwszych w życiu biegowych zawodów.