Skandia MTB Maraton - Chodzież (26.04.2009)

Autor: Robert
Galeria:

Na maraton w Chodzieży team wystawił pokaźną reprezentację: 4 zawodników: Piotr, Tomek, Krzysiek i ja. Chyba ładna pogoda sprawiła, że na starcie stanęło ponad 800 osób - tego się nie spodziewaliśmy w Chodzieży!



Po ostatnim maratonie w Otwocku, gdzie jechałem dystans mega ze średnią 21 km/h, wyprzedzając około 500 osób myślałem, że jestem już niezły ? . Wszystko miało pójść gładko, Chodzież jak to maraton, jeszcze dystans podobny, 61 km teren też zapewne podobny, będzie fajnie i pewnie nie za ciężko…

Na miejsce dotarliśmy bez problemów, dobre oznakowanie, parking w (miarę blisko), cieplutko, niestety tylko jeden toy toy. Na rynku super atmosfera (TVN, TVP, RMF FM i inni…Stanęliśmy w kolejce po numery i chipy, po kilku minutach wszystko było już załatwione, pełna siatka gadgetów dla każdego startującego. W sektory wchodziło się w miarę sprawnie, bo były dokładnie oznakowane, (chociaż może nie do końca. bo wszedłem o jeden sektor za daleko zamiast na początek drugiego wszedłem na początek 3, tym samym miałem więcej osób przed sobą. Z numerem 171 czułem się prawie jak VIP (w stosunku do startu z 10 sektora na Mazovi). Było bardzo ciepło, więc przed startem wchłonąłem od razu pół bidonu isostara ?. Kilka słów przed startem samego Pana Langa i start!!! Ogień już na pierwszych metrach... niektórzy szaleńcy z dalszych sektorów zaczęli cisnąć ostro do przodu po krawężnikach, po chodnikach, na styki- nieuniknione były spinki i ostra wymiana zdań a to był dopiero start honorowy. Miałem tylko nadzieję, że gdzieś ta „banda” się w końcu rozciągnie nap pierwszych kilometrach. Po kilkukilometrowym pocisku po asfalcie w samej czołówce wjechaliśmy wreszcie w teren. Pochłonął nas ogrom kurzu i piasku z różnymi drobinami. Jak się okazało był to motyw przewodni tego maratonu ... Cisnąłem dalej w tym tumanie pyłu…Chyba nie padało tam dość długo…naprawdę długo… W paszczy i w nosie kilo piachu!!! Było sucho, pył nie dawał chwilami oddychać!!! Ciężko było pociągnąć z bidonu, a jak już się udało, to ulubiony piaseczek zgrzytał w zębach i ciężko było ową mieszaninę przełknąć swobodnie. Jakbym zjadł teraz batona to by mnie mogli reanimować, bo spokojnie stanąłby mi w przełyku. W ten oto sposób z jednego piachu wjechaliśmy na kolejny podobny piach. Ciekawe podejście rynienką piachu, później zaczęły się krótkie strome zjazdy i podjazdy. Na wszystkie udawało mi się podjechać. Niestety nadal było tłoczno. Brak umiejętności i tłok eliminował, co jakiś czas zaskoczonych piachem bikerów. Jedna bajkerka jak się później okazało po maratonie złamała rękę, czego byłem bliskim świadkiem i jednocześnie niestety uczestnikiem owego wypadku spowodowanego dzięki niej i jej koledze z klubu. (opis wypadku :

Na pierwszym zjeździe, na którym wypadek miała dwójka (koleś i babka z tematu XXX nazwa nie jest nikomu potrzebna) ludzi, w sumie trójka łącznie ze mną;/, jechaliśmy we trójkę bodajże, z tyłu była spora grupka ludzi za nami, gdy już wspięliśmy się na pierwszy dość konkretny podjazd jechałem koło w koło z ową "dwójką", zaczął się zjazd i widziałem, że Pan i Pani walczą ze sobą na zjeździe więc puściłem ich przodem, zaczęli jechać dość szybko- ja za nimi dosłownie na kole i w pewnym momencie wczepili się jakoś ramami lub pedałami nie pamiętam dokładnie bo były to ułamki sekund i gleba i to dość konkretna, na Panią wpadł klubowy sąsiad z lewej, ja widząc, że już nic nie mogę zrobić (hamulce na maksa) postanowiłem nie wjechać na nich (bo wtedy mogło być nieciekawie z Panią i ze mną łącznie) tylko odbić w prawo - między drzewa, czułem już jak walę w drzewo, ułamki sekund i trach- centralnie w drzewo... Przywaliłem klamkami i manetkami no i oczywiście kierownicą, która po części zamortyzowała uderzenie.., po części, gdyż przywaliłem rękę i barkiem (w sumie całą prawą stroną w drzewo), w barku coś chrupnęło, paznokieć cały zbity, zrobiło mi się ciepło i trochę ciemno przed oczami... odwracam się, dwójka leży kobieta się nie rusza, tylko płacze, drugi kolega próbował wstać... próbował.... Po chwili znalazła się już przy nas spora grupka bikerów, krzyknąłem wtedy, żeby ktoś szybko wezwał karetkę i w tym momencie do Pani podbiegł szybko kolega z teamu Corratec... Oceniłem sytuację i z masakrycznym bólem postanowiłem jednak jechać dalej....przez kolejne paręnaście kilometrów nie mogłem ruszać prawą ręką ... Anie ogólnie ciałem, każda najmniejsza dziura potęgowała masakryczny bół…no tragedia normalnie.... Także kontrola nad rowerem była bardzo ograniczona).

Ktoś zaczął dzwonić po pomoc, ktoś tam się nią zajął, więc jak już wcześniej wspomniałem pojechałem dalej. Później nastąpiła seria bardzo ciekawych ścieżek leśnych, jakieś jezioro, bardzo widowiskowo. Wszystko przeplatało się z potężnymi tonami piachu. Gdybym wcześniej wiedział o tym piachu, zmieniłbym opony na Tioga Faktory XC 1.9 a jechałem na Race Kingach Supersonic 2.0, które niestety często grzęzły w piachu….. Niektórzy polegli na tych leśnych patykach i zaliczyli wymianę dętki oraz zerwane łańcuchy, no i połamane felgi. Po 20 km miałem już stosunkowo dość i dwa oblicza w mojej głowie zaczęły toczyć małą wojenkę,oblicze ambicji krzyczało: dawaj, dawaj! Napieraj! IOblicze rozsądku i spokoju: wyluzuj nie spinaj się dalej nie warto! Wygrało oczywiście to pierwsze Wink.

Wjazd do jakiejś miejscowości a tam festyn, gra muzyka, ludzie dopingują, dzieciaki klaskają i machają do nas, kobietki. Poźniej doszedłem klubowego kolegę Tomka i paręnascie minut pociskaliśmy razem nadając tempo sporej grupie bikerów za nami. Później oderwałem się od grupy i poleciałem ostro do przodu wyprzedzając ich o jakieś 2-3 minutki. Sam się zdziwiłem, że mam aż takiego powera ? I pewnie tak bym jechał dalej gdyby nie 2 minutowy stop na bufecie , na którym Tomek z pewną grupką mnie wyprzedzili. Myślałem, że jeszcze się udami ich dojść, ale za chwilę nastąpiły kolejne piachy po pachy i straciłem sporo sił, nie udało się.i zniknęli mi oni za zakrętem….
vNastępny obraz to wielka góra, pod którą prawie wszyscy podchodzili z buta. Wszyscy oprócz Andrzeja Kaisera. Wjechał jak pocisk krzycząc tylko, że mamy zejść z drogi i tyle go było widać. Zdublowało nas Grand Fondo – meta już niedaleko... Próbowałem dogonić jeszcze kolesia przede mną, ale jak zobaczył mnie – depnął i próbował się bronić ale mu się nie udało, było to jakies 3 km przed metą. Doszedłem znowu jakiegoś kolesia na Kellysie. Poźniej przed samą metą wyprzedziłem jeszcze 2 bikerów i już widziałem rynek, czułem nadchodzący potężny skurcz prawej łydki… ale postanowiłem jeszcze docisnąć na korbach wyprzedzając kolejnego zawodnika, na samej mecie przegiąłem i dopadł mnie owy- potworny skurcz, dzięki któremu prawie spadłem z roweru na mecie i z bólu poleciały mi łzy, bo owy skurcz zblokował mi kompletnie nogę na ładnych 15 minut- ból potężny nawet dla takiego twardziela jak ja Razz…Ukończyłem Medio (61 km), a Pani na mecie wręczyła mi MEDAL pamiątkowy?. który później spadając na ziemię rozbił się na 2 połówki (szkoda, ale mam go i skleję . Po 20 minutach jak skurcz ustąpił znalazłem Tomka, który był lepszy ode mnie o jakieś 2- 3 minutki, zjedliśmy razem posiłek regeneracyjny i czekaliśmy na resztę bandy, później poszedłem do punktu medycznego sprawdzić, czy nie mam złamanego obojczyka, na szczęście chyba nie mam, zdjęcie dopiero w poniedziałek będę miał…później losowanie nagród i do domku . .. ?. Pamiątka z Chodzieży to jednak połamane żebra+ zerwany więzozrost barkowy + inne duperelki ?.



Wyniki:

GRAN FONDO
Krzysiek 4:31 (miejsce 90 OPEN, a 84 w M2)
MEDIO
Tomek 3:04 (miejsce 174 OPEN, a 47 w M3) - mimo najszczerszych chęci nie załapał się na limit czasowy, aby pojechać na GRAN FONDO
Robert 3:06 (miejsce 181 OPEN, 61 w M2) - mocno poturbowany, ale ukończyłem
Piotr 3:48 (miejsce 295 OPEN, a 81 w M2)

Podsumowanie:
- super trasa, wymagająca i ciężka-
- dobra organizacja i bufety
- dobra pogoda (chwilami zbyt duszno)
- fajne gadgety
- niedaleko od domu
- w miarę dobry wynik

Ogólnie zapewne pojawimy się znowu za rok