II Metropolia Maraton Brzoza-Przyłęki (11.09.2010)

Autor: Robert
Galeria:

Maraton generalnie nie planowany, w tym czasie miałem odpoczywać pod palmami. Wstałem rano, wyczyściłem rower i pojechałem do Brzozy, dokładniej do Przyłęk. Na miejscu miał czekać już na mnie Jarek z Marcinem, okazało się, że jest tylko Marcin, bo Jarek zapomniał butów i tempem ekspresowym po nie wracał. Parking usytuowany na polanie, poszedłem po numer startowy. Krótka rozgrzewka, chwila pogawędki i zaczęliśmy powoli szykować się na rundę honorową po Brzozie. Stanąłem na początku tej grupy i tak praktycznie dojechałem na miejsce startu było tylko kilkanaście osób przede mną. Oczekiwanie około 10 minut za startem. 3..2..1.. i ogień, przebijam się na sam początek, Jarek i Marcin zostają gdzieś z tyłu. Pierwsze kilometry to teren typowo na zawody XC. Cisnę do przodu, przebijam się przez zawodników. Jakieś 100 metrów przed sobą widzę ciągle P. Fariona i K. Krzywego, odjechali nam już dość ładny kawałek. Cały czas cisnę do przodu i oddalam się od goniącej mnie grupy. Na 25 kilometrze jestem w granicach 10 pozycji open i tak jedziemy sobie bodajże w 2 grupach. Z nami nikogo przed nami Farion i Krzywy niestety już zniknęli z pola widzenia. Czuje się dobrze, choć tętno naprawdę wysokie. W granicach 26-27 kilometra dopadają mnie okrutne skurcze łydek, takich skurczów nie doświadczyłem już dawno! Nie mogę pedałować, ból jest okropny. Próbuję rozciągać łydki i jechać na wysokiej kadencji ale niewiele to pomaga. Wypity na 15 kilometrze magnez nie pomógł.



Zaczyna się walka o przetrwanie i dojechanie do mety. Powoli zaczynają dochodzić mnie wcześniej wyprzedzeni zawodnicy i tak naliczyłem ich dziewięciu. Chwila płaskiego na trasie, gdzie daje łydkom trochę odpocząć i tu wyprzedzają mnie kolejni czterej zawodnicy. Dalej walczę sam ze sobą. Do mety już niedaleko ale w moim stanie to kawał drogi, zaciskam zęby staram się jechać dalej. Znowu zaczynają się podjazdy. Pod jeden dość stromy podprowadzam rower, skurcz blokuje mi łydkę puszczam rower Mam serdecznie dosyć!!! Wdrapuję się na to wzniesienie i staram się jechać dalej, za mną widzę kolejne osoby, które mnie doganiają. Psychicznie jestem już wrakiem.



Ostatnie wzniesienie, na samej górze widzę Sławka, który z daleka mnie dopinguje, podjechałem zjeżdżam. Jeszcze tylko kawałek i meta. Koniec! Uff, na mecie widzę dojeżdżającego od strony Brzozy Karola, Pani zakłada mi kawałek metalu na szyję. Jemy drożdżówki, pijemy wodę i gawędzimy. Później jedziemy popatrzeć na dekoracje. Siedzę chwilę z chłopakami i postanawiam się zbierać do domu. Jak się później okazało Jarek w losowaniu wygrał rower!



Wynik 23 miejsce open i 12 w kategorii m2, gdyby nie skurcze mogło być o wiele lepiej.